Od wykładowcy do kandydata. Dlaczego Pani zdaniem tak wielu ludzi nauki decyduje się na udzielanie w życiu politycznym?
Prawdę mówiąc mam wrażenie, że jest odwrotnie. To znaczy bardzo niewiele osób pracujących w nauce wchodzi w politykę, a nawet więcej, niewiele udziela się w życiu publicznym. W Białymstoku widać to bardzo wyraźnie. Będąc na demonstracjach, czy nawet na proteście dotyczącym właśnie szkolnictwa wyższego, często rozglądam się i szukam ludzi pracujących na białostockich uczelniach. I moim zdaniem jest ich niewielu.
Nawet jestem w stanie to zrozumieć. Jesteśmy zmęczeni polityką, która nas nie inspiruje i nie pociąga. Dla mnie jednak bycie naukowcem to również obowiązki publiczne i obowiązek zabierania głosu w ważnych sprawach. Bardzo zależy mi na prowadzeniu konstruktywnej działalności publicznej, bez obrażania przeciwników, bez podsycania konfliktów. Wierzę, że jest to możliwe, a jeśli nie, to trudno… Będę robić swoje, bo taki mam system wartości – szacunek wobec drugiej osoby, również tej, z którą się nie zgadzam, to dla mnie jedna ze spraw podstawowych. Nie rozumiem przez to oczywiście kurtuazji i bezsilności. Jeśli ktoś przekracza granicę – krzywdzi innych czy łamie prawo, to powinien ponieść konsekwencje.
Dlaczego zdecydowała się Pani kandydować na Prezydenta Białegostoku?
Bardzo mi zależy na rozwoju Białegostoku. Mam poczucie stagnacji. Wiem, że zrobiliśmy duży skok, miasto wygląda inaczej niż 10 lat temu. Ale to, co jest widoczne gołym okiem nie jest być może najważniejsze. Brakuje pomysłu na przyszłość naszego miasta. Wspólnie z Inicjatywą dla Białegostoku wypracowaliśmy taki pomysł. I nadal myślę, że jest tam wiele idei wartych zrealizowania. W czasie kampanii miałam zresztą wrażenie, że obecny prezydent część postulatów włączył również w swój program. I dobrze. Teraz będziemy przypatrywać się czy realizuje je z radą miasta.
Sama decyzja kandydowania wynikała z chęci wprowadzenia ożywczej zmiany w Białymstoku, wprowadzenia do obiegu publicznego pomysłów, które są odważne i moim zdaniem dobre dla Białegostoku.
Nie ukrywam również, że było to działanie symboliczne. Ten rok to 100-lecie uzyskania przez kobiety praw wyborczych, bardzo chciałam, by po raz drugi (!) w historii naszego miasta kandydatką została kobieta.
Ostatni powód to pragnienie poprowadzenia grupy nie związanej z partią, grupy młodych i progresywnych ludzi – to dla nich jest teraz czas w polityce. Zmiana pokoleniowa jest bardzo ważna.
Czy bycie jedyną kandydatką było szansą czy zagrożeniem?
Zdecydowanie szansą. Nie raz zdarzało się, że podczas rozmów z wyborcami na ulicach ludzie kojarzyli, że jakaś kobieta kandyduje, ale jeszcze nie znali nazwiska. Płeć (bycie kobietą) to była cecha unikalna, której nie mieli kontrkandydaci. Bardzo dobrze reagowały na kandydowanie kobiety. Mój wynik wyborczy wynikał zapewne z wielu czynników, ale z pewnością jednym z nich był lęk przed oddaniem głosu na osobę nową, która ma mniejsze szanse w wyborach. Sama pamiętam taką logikę myślenia przy oddawaniu swojego głosu w czasie poprzednich wyborów. No cóż… nie od razu Rzym zbudowano 😉
Nowe ugrupowanie na lokalnym rynku partyjnym… czy jest dla niego miejsce?
Z pewnością przydałyby się miejsca w Radzie Miasta dla ruchu nie związanego z partią. Dzięki temu moglibyśmy złamać ten nieszczęsny podział PiS kontra PO. Na poziomie lokalnym to rozbicie jest bardzo szkodliwe, bo przecież to nie jest sala sejmowa. Powinno być jak najmniej ideologii, a jak najwięcej szukania kompromisu i robienia tego co lepsze dla mieszkańców. Myślę, że przy następnych wyborach znów będzie okazja do zaoferowania Białostoczanom i Białostoczankom alternatywy. Ale pięć lat to bardzo długo. Zobaczymy. Z pewnością brakuje w Białymstoku partii progresywnej, lewicowej. Być może pojawi się ona razem z inicjatywą Roberta Biedronia.
Czy wierzy Pani w społeczeństwo obywatelskie?
Nie tylko wierzę, ale tworzę je od wielu lat! Dla mnie podstawą demokracji są świadomi i zaangażowani obywatele i obywatelki. Zawsze z tyłu głowy mam powiedzenie, że „jeśli nie interesujesz się polityką, to polityka na pewno zainteresuje się Tobą”. I to jest prawda.
Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że jest coraz trudniej być taką świadomą obywatelką. Żyjemy w czasach hurtowej ilości informacji, do tego dochodzą fake newsy, czyli nieprawdziwe, niepotwierdzone wiadomości. Mamy również do czynienia ze wzmożoną konsumpcją. Posiadanie dóbr jest dla nas bardzo ważne — kupujemy je lub ich pragniemy. Do tego dochodzą internet z lekkimi treściami, rozrywką… Trudno w tym wszystkim być na bieżąco z polityką i rozumieć skomplikowaną rzeczywistość. Dlatego ważne jest, by mówić ludziom o sprawach politycznych językiem zrozumiałym, by pokazywać im konsekwencje politycznych decyzji, by wychodzić poza swoją bańkę społeczną.
No i oczywiście edukacja młodych. Brak edukacji obywatelskiej albo raczej jej nieskuteczność to dla mnie jedna z największych porażek państwa polskiego po 1989 roku. Nie udało się nam zbudować do tej pory pozytywnego i pociągającego wzorca obywatelskości.
Porozmawiajmy o Białymstoku. Za co kocha Pani to miasto?
Za jego fascynującą historię. Ona przyciągnęła mnie tutaj z Łodzi. Ta historia, zwłaszcza związana z białostockimi Żydami, 20 lat temu była zapomniana w mieście i włączenie się w proces „odzyskiwania pamięci” było niesamowitym doświadczeniem. Druga cecha to wciąż niewykorzystany potencjał Białegostoku. Dla mnie jest to miasto wciąż będące w stanie pączkującego kwiatu, taka wczesna wiosna 😉
Wiem, że można tutaj zrobić bardzo dużo, że wciąż jest wiele szans, że to miasto jest wciąż nie do końca określone.
A co stanowi jego największe bolączki? Chyba jednak to, że nie robi się zbyt wiele, by zatrzymać tutaj młodych, albo sprowadzić ich z innych miast. Brakuje mi wyraźnej i atrakcyjnej opowieści o tym, czym jest Białystok. Mam wrażenie, że Białystok wciąż trzeba wymyślić i stworzyć o nim nową opowieść. I to też jest szansa dla nas! Brakuje mi odwagi w myśleniu w Białymstoku, czasami trzeba jednak zaryzykować i spróbować czegoś nowego 😉
Promuje Pani miasto bez samochodów? Jaką widzi Pani w tym szansę i od czego zacząć?
Miasto bez samochodów nie istnieje. Ja mówię o polityce zrównoważonego transportu, bo dotychczas, podobnie jak w wielu miastach polskich, w rozwoju miasta postawiliśmy na samochody. To w końcu na ruch samochodowy wciąż wydajemy najwięcej budując nowe drogi. Już wiemy, że to wyjście nie jest dobre dla nas, że warto pomyśleć nad promocją alternatywnego transportu – chociażby ze względów zdrowotnych i ekologicznych. W przypadku Białegostoku to autobusy (zdecydowanie jestem za buspasami!), rowery i piesi. Warto więcej inwestować w ten rodzaj przemieszczania się i tak planować budowę miasta, by to te kategorie mieszkańców miały pierwszeństwo. Brakuje nam takiego myślenia. Wystarczy pomyśleć o tym, że w weekend nie płacimy za strefę parkowania dla samochodów, a za wynajęcie roweru czy przejechanie miejskim autobusem już tak. To pokazuje co jest ważne. Na pewno warto też rozszerzać strefę pieszą, jak zrobiono to na Rynku Kościuszki. Włączyć w to ulicę Kilińskiego, Plac NZS lub część Lipowej.
Smog – czy to jest duży problem w Białymstoku?
Moim zdaniem duży. Zacznijmy jednak od początku. Problemem jest to, że nie wiemy dokładnie gdzie jest największe zanieczyszczenie powietrza w Białymstoku. Mamy tylko dwie oficjalne stacje pomiarowe, które zresztą mierzą stężenie różnych pyłów. Są one przy ul. Warszawskiej i Waszyngtona – w miejscach „przewiewnych”, z dominującą zabudową blokową. Ale nawet tam rokrocznie odnotowuje się przekroczenia norm.
Trzeba dodać, że w Polsce normy szkodliwego stanu powietrza są i tak zawyżone w porównaniu do innych państw europejskich. Są takie miejsca w Białymstoku np. na Jaroszówce czy Wygodzie, gdzie wystarczy w zimowy wieczór wyjść na zewnątrz domu, by poczuć, że smog nie jest wymysłem „szalonych ekologów”. Szacuje się, że ponad 40 tysięcy ludzi przedwcześnie umiera w Polsce właśnie z powodu smogu. To jest bardzo poważna sprawa. Miasto ma instrumenty, które pozwalają zmniejszać skalę problemu. I w Białymstoku powinniśmy robić zdecydowanie więcej w tej kwestii. Dlatego zaapelowałam po wyborach, by napisać wspólnie, ponad podziałami, partyjnymi projekt uchwały antysmogowej – wzorem innych miast w Polsce.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Na razie kontynuuję to co robiłam wcześniej – praca na uniwersytecie, działania społeczne w Fundacji SocLab. Zmianą jest pójście na studia podyplomowe na Politechnice Białostockiej. Studiuję tam marketing internetowy. Nowe technologie fascynują mnie od dawna. Chciałabym mieć z nimi więcej do czynienia w pracy zawodowej. A co do polityki… No cóż, być może jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. W końcu wierzę nadal w to, że można tworzyć dobrą politykę, w dobrym stylu i bardziej wrażliwą na nasze ludzkie potrzeby.
Dr Katarzyna Sztop-Rutkowska
Socjolożka, działaczka społeczna. Pracuje na Uniwersytecie w Białymstoku i Fundacji „SocLab”. Zajmuje się z pasją nowymi technologiami i partycypacją. W 2018 r. wystartowała w wyborach lokalnych jako druga kobieta w historii na urząd prezydenta Białegostoku.