Pani Doroto, proszę powiedzieć jak to się stało, że aktorka o nieziemskim głosie, przybyła do Białegostoku z Trójmiasta, by tutaj mieszkać, pracować i rozwijać się? Jak wyglądała droga do Pani kariery, a następnie do Białegostoku?
Przyjechałam do Białegostoku za mężem. Poznaliśmy się w moim macierzystym Teatrze Muzycznym w Gdyni. Byłam świeżo upieczoną absolwentką Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej, a Cezary został zaproszony przez Jarosława Stańka choreografa i ówczesnego dyrektora Macieja Korwina do roli Tyrona Jacksona w musicalu „Fame”, w którym również ja miałam przyjemność grać.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Przez kilka lat udawało nam się łączyć Gdynię z Białymstokiem, ale pojawiły się dzieci i stało się to bardzo uciążliwe. Zwłaszcza, że oboje byliśmy bardzo aktywni zawodowo. Ktoś musiał podjąć tę odważną decyzję i padło na mnie. Lubię ryzyko i czułam już od jakiegoś czasu, że mnie „nosi”. Długo dojrzewałam do decyzji o przeprowadzce. Ciężko było zostawić przyjaciół, rodzinę, mój rodzinny Gdańsk i morze… ale nie było wyjścia, po prostu.
W Białymstoku zaczęłam wszystko od początku. Nowe miasto, szukanie pracy, szkoły dla dzieci. Z jednej strony mnie to kręciło, a z drugiej przerażało. Kilka miesięcy po przyjeździe rozpoczęłam współpracę z Teatrem Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki.
Powoli zaczęłam zawodowo stawać na nogi, ale dopiero po dwóch latach oswajania się z nowym miejscem przyszedł długo wyczekiwany moment — casting do musicalu „Doktor Żywago”. Praca nad tym musicalem, nad rolą Toni Gromieko, uświadomiła mi, jak bardzo tęskniłam za muzyką, za śpiewaniem. To był przełom. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Współpraca z Operą nabrała tempa, ciągły rozwój, mnóstwo wyzwań, dużo pracy i satysfakcji. Jestem szczęściarą.
Od najmłodszych lat śpiewałam w Pałacu Młodzieży, w scholi, w szkole prowadziłam zespół. Muzyka zawsze mnie otaczała. W domu rodzinnym ojciec słuchał rocka, jazzu i bluesa, głośno i na okrągło. To wszystko działo się naturalnie i konsekwentnie. I chociaż mam też inne pasje, skończyłam Biologię na Uniwersytecie Gdańskim, to prędzej czy później i tak coś zaśpiewam, czy to się komuś podoba czy nie! To jest we mnie po prostu najsilniejsze.
Co jest największym wyzwaniem w pracy w tak prestiżowym miejscu na Podlasiu, którym jest Opera?
Największym wyzwaniem w pracy w Operze jest zachowanie równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym. O profesjonalnym przygotowaniu nie muszę chyba wspominać. Poprzeczka postawiona jest bardzo wysoko. Satysfakcjonująca współpraca z najlepszymi.
Co jest najtrudniejsze w roli aktora teatralnego?
Najtrudniej jest zachować zdrowy dystans. Ważne, by nakręcać się na scenie, a nie poza nią. Staram się „wychodzić z roli” w momencie, kiedy opuszczam budynek teatru. W drodze do domu mam czas, żeby wziąć kilka oddechów i wskoczyć w tryb rodzinny. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, że mam wspaniałe dzieci i męża, po prostu mam ograniczony czas na zbędne roztrząsanie. Relacji w tej pracy jest mnóstwo, tak jak i emocji, tych na scenie i w garderobie. Bez dystansu daleko się nie pociągnie.
Czy brak stałości w zatrudnieniu, uzależnienie od castingów jest wadą czy zaletą tej pracy?
Uzależnienie od castingu to wada, zdecydowanie. Nigdy nie mam pewności czy w planowanym spektaklu znajdzie się dla mnie rola, a nawet jeśli tak, to konkurencja jest duża, a do tego jeszcze dochodzi wizja reżysera. Do tej pory miałam dużo szczęścia i nie zdarzały mi się długie przestoje, ale nigdy nie wiadomo czy będzie praca czy nie…
Zdecydowała się Pani na otwarcie własnego biznesu, który startuje już w lutym. Co Panią zdeterminowało w decyzji o postawieniu na coś swojego? Może Pani nam opowiedzieć o Białostockiej Akademii Musicalowej?
Właśnie ta niepewność i niestałość skłoniły mnie do zawodowego uniezależnienia się. Mam rodzinę i nie chcę wiązać swojego być albo nie być na scenie od wizji osób trzecich. Poza tym szukałam dla córki miejsca, gdzie mogłaby rozwijać się, śpiewać i tańczyć jednocześnie, to było dla niej bardzo ważne. Zaczęłam dopytywać i rzeczywiście dużo jest w Białymstoku świetnych szkół tanecznych i wokalnych, ale nie było miejsca musicalowego, gdzie te sztuki się łączą. Postanowiłam działać. Okazało się, że stworzenie takiej przestrzeni to nie tylko moje marzenie, ale też kolegi Bartka Łochnickiego (solista Opery i Filharmonii Podlaskiej), więc razem z grupą musicalowych zapaleńców założyliśmy Stowarzyszenie Białostocka Akademia Musicalowa BAM. BAM to miejsce pełne pozytywnej energii twórczej. Mamy profesjonalną kadrę, aktywnych zawodowo artystów, działających na scenach musicalowych, operowych i dramatycznych. Na co dzień pracują z dziećmi i młodzieżą.
Największe ryzyko jakie Pani widzi w związku z tym biznesem?
Niewiele ryzykuję, nie mam nic do stracenia, trochę wolnego czasu i górę marzeń.
A największa szansa?
Marzy mi się współtworzyć koncerty i spektakle muzyczne dla dzieci i młodzieży. Miejsce, z którego dzieci nie będą chciały wychodzić i zawsze będą chętnie wracać.
Jeśli mogłaby Pani określić jak Pani widzi swój biznes za 5 lat? Co się pojawia w tej wizualizacji?
Kiedy myślę o BAM-ie za kilka lat, widzę miejsce, które skupia nie tylko młody musicalowy narybek, ale też ludzi musicalu związanych z Białymstokiem. Jest tu trochę nas – zapaleńców i warto byłoby się zintegrować, tworzyć razem koncerty, spektakle i zarażać młodych ludzi naszą musicalową pasją. To moje marzenie.
Dorota Białkowska-Krukowska
Gdańszczanka, absolwentka Państwowego Policealnego Studium Wokalno-Aktorskiego im. D. Baduszkowej w Gdyni. Współpracuje z Teatrem Dramatycznym im. A. Węgierki w Białymstoku. Na deskach Opery i Filharmonii Podlaskiej kreuje role: Toni Gromieko i Kubariki w musicalu „Doktor Żywago”, Węgla w spektaklu „Adonis ma gościa” oraz baletnicy Meg w musicalu „Upiór w operze”. Jej drugą pasją jest botanika. Ukończyła Biologię na Uniwersytecie Gdańskim.