„Bo życie to perpetuum mobile, to podróż, a ja chcę mieć bilet na pierwszą klasę” – Katarzyna Gawełko o niekończącym się odkrywaniu siebie

"Bo życie to perpetuum mobile, to podróż, a ja chcę mieć bilet na pierwszą klasę" – Katarzyna Gawełko o niekończącym się odkrywaniu siebie

Pani Katarzyno, Pani historia jest pełna zmian, wyzwań i poszukiwań. Czy patrząc na swoją drogę, ma Pani poczucie, że to życie prowadziło Panią, czy raczej to Pani świadomie kreowała swój los? 

To jest bardzo podchwytliwe pytanie, dlatego że na różnych etapach życia odpowiedziałabym na nie inaczej. Dzisiaj, patrząc wstecz, jestem dużo bliższa stwierdzeniu, że to życie mnie prowadziło i że wszystko, co się wydarzyło, tak się miało wydarzyć. Mogę żyć w iluzji, że podejmowałam pewne decyzje, które ten los „zmieniały”, ale tu, gdzie jestem i tak miałam dotrzeć tą czy inną drogą. Jak to pewien mędrzec stwierdził – karma jest tym, co się wydarzy, od wolnej woli zależy to, jak to się wydarzy. 

Doświadczenie także mówi mi, że najpiękniejsze momenty zdecydowanie miałam wtedy, kiedy byłam w zupełnym poddaniu biegowi życia. 

Pracowała Pani w Berlinie, Londynie, Indiach doświadczając różnych kultur i środowisk pracy. Czy te miasta bądź jakieś inne odcisnęły na Pani jakiś wyjątkowy ślad? Czy czuje się Pani bardziej obywatelką świata, czy jednak istnieje miejsce, które najbardziej rezonuje z Pani duszą? 

Mogłabym o tym opowiadać kilka dni i kilka nocy, dlatego że każde z miejsc zmieniało i kształtowało mnie w jakiś sposób, poszerzało światopogląd, konfrontowało ze wszystkim, w czym dorastałam. 

Indie? Totalny reset umysłu. Wysiadłam z samolotu i od razu uderzyła mnie fala gorącego powietrza, zapach przypraw, kakofonia klaksonów. Szok kulturowy wstrząsnął mną do głębi. Hierarchia rządzi, indywidualizm nie istnieje – liczy się grupa. Przez trzy miesiące moi koledzy mówili tylko po tamilsku, a ja czułam się jak duch, niewidzialna, niezrozumiana. Ale potem coś pękło – pierwszy wspólny śmiech, plotki za plecami managementu, zaproszenie na hinduskie wesele czy rodzinne obchody Diwali skradły mi serce. Mogłam słuchać godzinami historii, które pisze życie, a światu pokazują filmy Bollywood. Rok w tym uporządkowanym chaosie nauczył mnie, że korporacyjna rzeczywistość jest taka sama na każdej szerokości geograficznej – tylko kontekst się zmienia. 

Londyn? Zupełne przeciwieństwo. Dynamika pracy i miasta jest nie do powstrzymania. Wpadnięcie w ten wir uzależnia – prędkość, impact, trajektoria rozwoju. To daje niesamowitą satysfakcję, ale też powoli wysysa soki i zabija duszę. To miasto zbudowane jest na ambicji, energii, solidnej jak skała ekonomii. Przyświeca tam motto: jump off the cliff and then build a parachute. Jest to miejsce niesamowitej kolaboracji między specjalistami w tej samej dziedzinie z różnych organizacji. Zwłaszcza praca w startupie zmusza Cię do poszukiwania rozwiązań i mentorów poza twoją organizacją, gdyż z marszu musisz stać się ekspertem w swojej dziedzinie. Nie możesz oddelegować większych problemów do managera, bo takowy nie istnieje. Znalazłam więc swoich mentorów w Google czy Shazam. Do dzisiaj mam przepiękne znajomości, które ze świata profesjonalnego przerodziły się w przyjaźnie. 

Na pewno czuję się bardziej obywatelką świata, bo kiedy posmakuje się tak wielkiej różnorodności kultur, apetyt rośnie w miarę jedzenia… 

Jednak tak naprawdę, wyjeżdżając po raz pierwszy solo w świat (z biletem w jedną stronę) do Chin i z jedną wypłatą w kieszeni, zdałam sobie sprawę, że wszechświat jest najbardziej przyjaznym miejscem i że zawsze się mną zaopiekuje. Zwłaszcza kiedy w pierwszym tygodniu skradziono mi torebkę z telefonem, paszportem, portfelem i dolarami od babci do wymiany. Wszystko nam sprzyja w momencie, w którym otworzymy nasze umysły, nasze serce i zwrócimy się o pomoc z pokorą do ludzi wokół nas. 

Wspomina Pani w swoich publikacjach o wypaleniu zawodowym. Czy był to dla Pani moment przełomowy, zmieniający sposób patrzenia na życie? A może to doświadczenie było potrzebne, by dostrzec coś istotnego? 

Bardzo bliska mojemu sercu jest filozofia taoizmu, który mówi, że wypalenie pokazuje nam, jak daleko jesteśmy od siebie i od tego, co powinniśmy w życiu robić, do czego jesteśmy stworzeni. Wypalenie oznacza, że ogień w naszym sercu wygasa. 

Kiedy myślę o momentach, w których sama byłam na skraju wyczerpania (o czym nie miałam pojęcia, bo przecież każdy po powrocie z pracy rzuca się na łóżko, scrollując Instagram przez godzinę, zanim zdejmie buty i pójdzie zrobić coś do jedzenia), nauczyły mnie one dbałości o siebie, dostrzegania tego, co daje mi radość, i trenowania ochrony własnej energii. 

Jestem typem osoby, która daje dużo więcej, niż przyjmuje, i to były ciągłe zwroty akcji, w których musiałam nauczyć się, że ja też jestem dla siebie ważna. Bardzo często moje ciało dawało mi o tym znać troszkę za późno (a może to ja tak długo ignorowałam sygnały od niego), więc była to ciągła lekcja miłości do samej siebie. 

Dziś pomaga Pani innym budować odporność psychiczną i odnajdywać balans. Czy czuje się Pani kimś w rodzaju współczesnej przewodniczki? Może nawet… szeptuchą, która pomaga ludziom znaleźć ich własną ścieżkę? 

Nie powiedziałabym, że jestem przewodniczką, jednak określenie „wiedźma” brzmi nader pochlebnie (bo to przecież ta, która wie). Uważam się za odwieczną studentkę życia i być może jestem dwa–trzy kroki przed kimś, kto właśnie teraz doświadcza czegoś trudnego, przez co ja już przeszłam – i tym, jak sobie poradziłam, pragnę się dzielić ze światem. 

Może się nam wydawać, że już wszystkiego doświadczyliśmy – złamanego serca, tudzież ego, wypalenia, zwolnienia, porażki biznesowej itd. – i właśnie wtedy przychodzą jeszcze większe wyzwania, aby nauczyć nas pokory, otrząśnięcia się z tych emocji, odrobienia lekcji i pójścia dalej z podniesioną głową i, przede wszystkim, otwartym sercem. 

Moje własne doświadczenia, zwłaszcza te najbardziej bolesne, uczyniły mnie coachem, którym jestem. Żaden dodatkowy certyfikat ani kolejna metodologia nie sprawią, że klient będzie w stanie powierzyć mi swój problem i zaufać bardziej niż głębia mojego własnego doświadczenia bólu i spotkania samej ze sobą.

Także moi klienci to jestem ja – tylko że z przeszłości. 

W startupach tempo pracy jest zawrotne, a świat biznesu często nie daje przestrzeni na refleksję. Czy widzi Pani w tym pewien paradoks – że w pogoni za sukcesem często gubimy siebie? Jakie sposoby pomagają Pani (i Pani klientom) odnaleźć spokój w chaosie? 

Dokładnie. Takie jest moje doświadczenie – brakowało mi nie tyle czasu na refleksję, ile osób, które trzymałyby dla mnie lustro, w którym mogłabym zobaczyć, co tak naprawdę dzieje się we mnie. Chaos wewnętrzny manifestuje się na zewnątrz. (The Law of Correspondence – as above,so below; as within,so without). 

Rozpoznając ten brak w moim życiu, chcę być osobą, która może pełnić rolę takiego lustra – pomóc komuś zajrzeć w siebie, dostrzec, co życie przynosi, jakie informacje i wskazówki nam przekazuje. Czy poszukujesz w tym siebie i swojego spełnienia, czy może prestiżu, pieniędzy i zewnętrznej walidacji? 

W życiu istnieją dwie motywacje – miłość lub lęk. To jest najważniejsze pytanie, które może uchronić nas przed wypaleniem, przed życiem w absolutnym marazmie i zatraceniem samego siebie. Która z tych motywacji jest dominująca? 

Pracując w międzynarodowym środowisku, mogła Pani obserwować różne podejścia do życia, pracy, dobrostanu. Czy są miejsca na świecie, które szczególnie inspirują Panią pod tym względem? 

Na myśl przychodzą mi dwa zupełnie skrajne miejsca – refleksja, która nasunęła mi się w czasie pandemii. 

UK – wyciska z Ciebie wszystkie soki. Intensywne, szybkie, nastawione na wzrost, duże pieniądze i inwestowanie całej energii w rozwój ekonomiczny kraju. Żyjesz, pracujesz, pędzisz. Każdy Twój ruch służy temu, by iść wyżej, szybciej, dalej – kolektywnie plasując Wielką Brytanię na bardzo wysokim poziomie pod względem PKB. 

A potem Grecja. Spędziłam trzy zimowe miesiące na Korfu, w czasie pandemii, i to pozwoliło mi dostrzec zupełnie inny rytm życia. Tam kluczowe jest powiedzenie siga siga – „powoli, powoli”. Nikt się nie spieszy. Ludzie dbają o relacje, celebrują posiłki, chodzą wolniej, oddychają głębiej. Każdy robi własną oliwę, je ryby z morza i warzywa z ogrodu. Wzrost gospodarczy może i nie jest imponujący, ale Grecy żyją najdłużej i należą do najszczęśliwszych narodów. 

To niesamowite, jak różnie może funkcjonować energia – zarówno ta życiowa, jak i ta związana z pieniędzmi.

Z zewnątrz może się wydawać, że mniej zamożni ludzie mają mniej, że nie żyją na takim poziomie jak bogatsi (w sensie materialnym). Ale statystyki długowieczności mówią same za siebie. I nie zawsze wiąże się to z zaawansowanym rozwojem medycyny, ale z życiem spokojnym, w zgodzie z rytmem natury, i robieniem tego, co potrafimy najlepiej – a nie tego, co jest najwyżej opłacalne. 

Więc jak znaleźć balans? 

Myślę, że chodzi o to, by szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest dla mnie najlepsze w tym momencie? 

Czy umiem odpoczywać? 

Czy osiem godzin snu daje mi zregenerowane ciało i umysł? 

Czy żyję w permanentnym stresie, w którym praca przenika się z ciągłym byciem online, a mój czas wolny tak naprawdę nie pozwala mi być ze sobą? 

Jakie rytuały, nawyki lub praktyki uważa Pani za kluczowe w budowaniu równowagi w życiu? Czy są jakieś codzienne gesty, które pomagają Pani zachować kontakt ze sobą? 

Pierwsza rzecz, którą robię rano, to wypicie szklanki wody – czeka na mnie na nocnej półce. To moje zobowiązanie wobec siebie, pierwszy mały gest, który otwiera cały łańcuch dobrych nawyków. Jeśli dotrzymuję tej jednej obietnicy, to już jest akt miłości do siebie. A kiedy zaczynam dzień od troski o siebie, łatwiej mi zachować balans między tym, co robię dla siebie, a tym, co daję innym. 

Ruch jest dla mnie kluczowy. Nie zawsze mam na niego tyle czasu, ile bym chciała, ale staram się każdego dnia znaleźć choć 15 minut na świadome poruszenie ciała. Bycie w naturze to kolejny fundament. Uwielbiam patrzeć na zieleń, dlatego w moim domu nie ma firanek – chcę widzieć, jak zmieniają się pory roku tuż za oknem. 

Bliskość – to coś, co mnie ugruntowuje. Mam dwa koty, które przypominają mi o sile czułości i uważności. Przytulanie ich, szeptanie ciepłych słów, głaskanie – te małe gesty sprawiają, że czuję się bardziej obecna, bardziej zakorzeniona w chwili. Ich obecność to nieustanne przypomnienie, że relacje, nawet te najmniejsze, mają ogromną moc. 

Patrzę na życie w czterech wymiarach, czego nauczył mnie mój mistrz Tao: 

Fizycznym – to ruch, dbanie o ciało. 

Mentalnym – intelektualny rozwój, który często pochłania nas aż za bardzo. 

Duchowym – to, co mnie wzmacnia i przekracza – rytuały, wiara, transcendencja. 

Emocjonalnym – budowanie bliskości, zarówno z ludźmi, jak i ze zwierzętami czy naturą. 

Wierzę, że każdy z nas funkcjonuje w tych czterech sferach, ale balans między nimi jest kluczem do szczęścia. Jeśli czujemy, że go tracimy, warto spojrzeć na swoje życie i sprawdzić, która z tych przestrzeni woła o więcej uwagi. 

Oprócz tego są pewne rytuały, które wyznacza natura – jak ceremonia kakao związana z rytmem księżyca: pełnią i nowiem. Swego czasu organizowałam kręgi kobiet w tych momentach (online i w Londynie), do czego chciałabym wrócić w Polsce. 

Nieodłącznym elementem mojej codzienności są także medytacja i praktyki oddechowe – ugruntowują mnie i dają poczucie transcendencji. A jeśli chodzi o dosłowne ugruntowanie (earthing) to też codziennie staję boso stopami na ziemi. Deszcz, czy śnieg – Matka Ziemia ma olbrzymią moc uzdrawiania. W reklamie tv nie usłyszysz tych rad, bo w zamian jest już na to 10 różnych tabletek 😉 

Czy będąc kobietą w biznesie i startupach, spotkała się Pani z wyzwaniami, które wymagały czegoś więcej niż siły i determinacji – może intuicji, sprytu, innego rodzaju mądrości? 

Z mojego doświadczenia płeć w świecie startupów nie ma większego znaczenia – wyzwania, przed którymi stają kobiety i mężczyźni, są bardzo podobne. Różnice mogą pojawiać się w strukturze zespołów, gdzie pewne stanowiska są częściej obsadzane przez jedną płeć, ale samo prowadzenie startupu wymaga tych samych kompetencji i determinacji, niezależnie od tego, kto stoi na czele. 

Dla mnie kluczowe okazały się Street Smart, czyli mądrość uliczna – umiejętność nieszablonowego rozwiązywania problemów, szukania współpracy i budowania koalicji zarówno wewnątrz zespołu, jak i poza nim. Ogromną wartość miało też kontaktowanie się z mentorami – ludźmi, którzy są kilka kroków przede mną i mogą podzielić się swoją perspektywą. 

Startup szybko weryfikuje, jak charakter wpływa na współpracę – może stać się naszym atutem albo przeszkodą. W moim przypadku największą przewagą była otwartość, elastyczność i gotowość do współpracy na wszystkich poziomach.. To właśnie te cechy, w połączeniu z doświadczeniem, intuicją i wiedzą, okazały się kluczowe w mojej drodze. Zasada ewolucji mówi, że nie przetrwają najbardziej wyspecjalizowane jednostki, ale te najbardziej adaptacyjne do zmian. Tego nauczył mnie startup. 

Jakie przesłanie dałaby Pani kobietom, które szukają swojego miejsca w świecie, ale czują się zagubione? 

Tym, co najbardziej pomogło mi w życiu – i co, być może, wynika z tego, że jestem kobietą – było wsparcie innych kobiet. Przez długi czas większość moich znajomych stanowili mężczyźni. Zawsze łatwo nawiązywałam z nimi kontakty, ale dopiero kiedy doświadczyłam ciepłej, otulającej energii kobiecego kręgu, poczułam, czym jest prawdziwe wsparcie.

Grupowy coaching, kobiece kręgi,społeczności, w których mogłam być sobą – to tam czułam się naprawdę widziana, akceptowana i wzmacniana. Dlatego moja pierwsza rada dla kobiet brzmi: szukajcie innych kobiet, które są w podobnej sytuacji, mają podobne wyzwania, ale też sukcesy, którymi mogą się podzielić. Otaczajcie się kobietami, które potrafią dodać otuchy, być waszymi cheerleaderkami i mentalnym wsparciem

Wiele z nas nosi w sobie lęk, który – być może – wynika z historycznych naleciałości, kultury rywalizacji i konkurencji między kobietami. A przecież to właśnie współpraca, a nie rywalizacja, prowadzi do wzrostu – nie tylko nas samych, ale i całego świata. Kobieta w swojej mocy może osiągnąć niezwykle wiele. A kobieta wspierana przez inną kobietę – to siła nie do zatrzymania. 

Wspomina Pani o „reframingu” – zmianie perspektywy. Czy można powiedzieć, że to pewnego rodzaju magia umysłu? Jak nauczyć się patrzeć na rzeczywistość w sposób, który daje nam więcej wolności? 

Piękne pytanie, dziękuję za nie. To jedno z fundamentalnych narzędzi coachingowych, które poznałam już na studiach. W podejściu NLP mówi się, że wszystko, co dzieje się wokół nas – każde zachowanie innych ludzi – ma pozytywną intencję. Z naszej perspektywy może to wyglądać inaczej, ale jeśli wyjdziemy poza własny punkt widzenia i zastanowimy się, co dobrego może z tego wynikać – dla nas lub dla innych – wtedy wychodzimy z roli ofiary. A to jedno z najpotężniejszych narzędzi transformacji. 

Dwa pytania, które warto sobie zadać: 

Co to dobrego dla mnie robi? 

Dlaczego to wybrałam/em? 

Nie ma przypadków. To, co nas otacza, wynika bezpośrednio z naszych myśli. Nasz umysł tworzy historie, w które sam zaczyna wierzyć, a potem na ich podstawie buduje rzeczywistość. To prawo korespondencji – świat zewnętrzny jest odbiciem naszego wnętrza. 

Jeśli potrafimy spojrzeć na sytuację z dystansu, opuścić mechanizmy obronne ego, możemy dostrzec, jaka lekcja z tego dla nas płynie. Co jeszcze domaga się uzdrowienia? Jak mogę inaczej spojrzeć na świat – z perspektywy wdzięczności? To właśnie tam kryje się prawdziwa siła. 

Jest Panitakże nauczycielką jogi i zwolenniczką holistycznego podejścia do życia. Czy wierzy Pani, że ciało, umysł i duch to nierozerwalna jedność? Jak joga i mindfulness pomagają Pani w pracy z ludźmi i w osobistym życiu? 

Zdecydowanie tak.

Zawsze wierzyłam, że psyche i soma są ze sobą nierozerwalnie związane – jedno wpływa na drugie, ponieważ tak właśnie jesteśmy stworzeni. Kiedy czuję się dobrze, moje ciało jest zdrowe. Kiedy moje myśli są wspierające i pełne energii, zdrowieję i funkcjonuję na wysokim poziomie. 

Natomiast jeśli zaniedbuję swoje ciało – nie ruszam się, jem niezdrowo, negatywnie o sobie myślę – organizm od razu na to odpowiada. Dlatego joga, medytacja i inne narzędzia pracy z ciałem i umysłem dają mi szeroki wachlarz metod wspierających zarówno siebie, jak i moich klientów. 

Im więcej się rozwijam, im więcej się uczę, tym bardziej zaczynam ufać swojej intuicji. W głębokim połączeniu z klientem mogę poczuć na poziomie ciała, emocji i odczuć, co może się z nim dziać. Dzięki temu wiem, jak się z nim skomunikować i jak go wesprzeć. 

Sesje coachingowe zawsze zaczynam od medytacji – głębszego oddechu, połączenia z ciałem i intuicją. To właśnie tam ukryta jest prawda. Codzienność często zamyka nas w głowie, ale gdy pozwalamy sobie na kontakt z ciałem – łonem, brzuchem, emocjami – odkrywamy drogowskazy do pracy z rzeczywistością. Wracamy do siebie. 

Ciało zawsze daje nam feedback, pokazuje, co warto zmienić, by żyć w większej harmonii. Wystarczy nauczyć się je słuchać. 

Obecnie mieszka Pani na wsi na Podlasiu, 20 km od Białegostoku. Czy to już na stałe i tam mogą Panią znaleźć Pani klienci, czy raczej jest to tylko etap na obecnym etapie życia? 

W moim życiu nie ma nic na stałe, oprócz zmiany. 

Zawsze podążam tam, gdzie prowadzi mnie życie, a często oznacza to radykalne zwroty akcji i nowe ścieżki. 

Moim największym priorytetem jest wolność – także geograficzna. Wszystkie moje sesje coachingowe odbywają się online, bo moi klienci są rozsiani po całym świecie. Natomiast tam, gdzie akurat jestem, tworzę kobiece przestrzenie, prowadzę kręgi kobiet – w formie ceremonii kakao,spotkań pełnych wymiany doświadczeń i głębokiej nauki siebie nawzajem. 

Podlasie to moje miejsce tworzenia. To właśnie tu, w domu po mojej prababci, mam swoją małą alchemię – tworzę ręcznie robione kosmetyki i balsamy do ust. Ta pasja narodziła się z miłości do naturalnych, organicznych składników i odkrycia, jak proste połączenia mogą stać się małymi rytuałami dbania o siebie i pracy z intencją miłości. 

Choć całe życie jestem w ruchu, mam też przeszkolenie w masażu tantrycznym i pracy z kodem emocji. Jeśli więc ktoś czuje, że potrzebuje głębokiej pracy z ciałem lub emocjami, zapraszam na sesje osobiste. 

Bo życie to perpetum mobile, to podróż, której siłą napędową jest zmiana i ewolucja. A ja chcę mieć bilet na pierwszą klasę 😉

Katarzyna Gawełko – psycholożka, globetrotterka, była wojowniczka świata korporacji i startupów, która po latach intensywnej pracy – od Londynu po Indie – odkryła, że jej prawdziwą pasją jest coaching. Po odwiedzeniu ponad 40 krajów i doświadczaniu życia w różnych kulturach postanowiła zwolnić i pomóc innym zrobić to samo.

Dziś wspiera ludzi w odnajdywaniu balansu, budowaniu odporności psychicznej i wychodzeniu z wypalenia, łącząc hipnoterapię, mindfulness i pracę z ciałem. Żyje w zgodzie ze sobą i naturą – mieszka na Podlasiu, gdzie prowadzi sesje online, organizuje kobiece kręgi i tworzy naturalne kosmetyki.

Jeśli czujesz, że czas na zmianę i powrót do siebie, pragniesz więcej wolności i spokoju w codziennym chaosie – Kasia pomoże Ci odnaleźć własną drogę.

You may like